30 Lipca o 9:00 pod Warszawską Jutrzenką zrobiło się tłoczno , już od rana pojawiały się składy z całej Polski . Na zbiórkę stawili się reprezentanci Śląska , Zachodniego Pomorza , Mazowsza oraz najliczniejsza grupa z Warszawki. Już od samego początku widać było że obóz ten będzie zupełnie inny niż poprzedni turnus.
Zdecydowana większość z zapisanych uczestników wyjazdu to zapaleni „ulicznicy” gotowi na grindowanie wszystkiego w zasięgu wzroku. Wśród porozrzucanych wokół busa rowerów kręciła się ekipa streetowców gotowa na ostre katowanie. Część organizacyjna spotkania minęła szybko i sprawnie dlatego już po 30 minutach byliśmy w Sochaczewie, z którego zabraliśmy naszego team ridera Skrzata, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę do Torunia.
Ciemne chmury i lekka mżawka nie zapowiadały udanej jazdy na betonowym poolu i plazie. Jednak gdy tylko zatrzymaliśmy się na boisku koło skateparku nasze wątpliwości rozwiały się.
Każdy z największą zajawką rzucił się do niszczenia i męczenia wszelkiej maści figur parkowych.
Na pierwszy rzut poszły raile, na których zdecydowanie brylował Jalo ze swoimi manual rail ride, over icepeack czy rail ride pod górę z barem na końcu. Ten chłop wie co robić z takimi miejscami. Kuba, Oskar , Przemek i Sebo pływali w poolu a reszta skutecznie trenowała na pozostałej części obiektu.
Major z Krisem katowali techniczne kombosy jak bar do fakie do crankflipa , czy down side tailwhip do fakie z bunnego. Dzień minął na ciągłym katowaniu jednak zapadający zmrok i siąpiąca z nieba woda zmusiła nas do wcześniejszego powrotu na kwaterę. Fort IV w którym mieliśmy zarezerwowane noclegi spodobał się chyba wszystkim wiec już po 40 min siedzieliśmy wspólnie na grillu lub błądziliśmy po kilometrach korytarzy i piwnic starej twierdzy. Tuż po jedzeniu rozdaliśmy nagrody , jak zawsze każdy mógł typować osoby, które miały dostać gratisy. Zawodnicy z największą liczbą głosów, lub z ewidentnym kozackim trickiem na koncie otrzymał koszuleczkę albo część od sponsorów. W wybornych nastrojach rozeszliśmy się po pokojach, lub jak nazywali je niektórzy cel…
Zmęczeni wyczerpującym dniem , grzecznie położyliśmy się w super wygodnych łóżkach. Sen nadchodził nieubłaganie. Jednak taka sielanka nie mogła trwać wiecznie…, już po 15 minutach do pokoju kadry dobiegły odgłosy dział i armat otaczających fortecę, w której się zatrzymaliśmy. To Pan Krzysiek nasz obozowy kierowca zaciął się w pokoju . Zacięty zamek okazał się niezłym wyzwaniem nawet dla ciecia pracującego w ośrodku, dlatego po chwili staliśmy już ze sporym młotem pod drzwiami nieszczęśliwca . Po 45 minutach delikatnych prób rozkręcenia zamka postanowiliśmy podjąć bardziej zdecydowane kroki. Chwila hałasu i kilka minut walenia młotem sprawiły, że z okolicznych pokoi wylegli zaspani lokatorzy, dziadek któremu zaistniała sytuacja bardzo się podobała, oburzone dziewczyny czy para której łupanie nie było obce….
Chwilę po 24 zmęczenie było już silniejsze od chęci włóczenie się po korytarzach wiec wróciliśmy do naszych pokoi.